wtorek, 21 sierpnia 2007
mikrofony kontra kaniony #04 Chamy w filharmonii
00. Mikrofony Kaniony, Ranne radio
[Mikrofony kaniony, demo, 1987]
01. The Beatles, A Day In The Life
[Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band, Parlophone, 1967]
02. Poison Girls, Statement
[Chappaquiddick Bridge, Crass Records, 1980]
03. PJ Harvey, Man-Size Sextet
[Rid of Me, Island, 1993]
04. Dälek, Starved For The Truth
[Abandoned Language, Ipecac, 2007]
05. Dälek, Lynch
[Abandoned Language, Ipecac, 2007]
06. Motor Totemist Guild, Cuneiform
[Contact With Veils, Rotary Totem, 1986]
07. Glenn Branca, Dissonance
[Lesson No.1, 99 Records, 1980]
08. Fred Frith, Ikue Mori, Zeena Parkins & Ensemble Modern, Traffic Continues: Traffic III/Traffic I
[Traffic Continues, Winter&Winter, 2000]
09. Dr. Nerve, Our Soldiers Are Soft As Babies, And They Squander Their Stipends A-Whoring
[Beta 14 OK, Cuneiform, 1991]
10. Kury, Przeklęte majteczki
[Kablox - Niesłyna Histaria, Music Corner, 1994]
11. Kury, Smażalnia w Jelitkowie
[Kablox - Niesłyna Histaria, Music Corner, 1994]
12. The Flying Luttenbachers, Rise of the Iridescent Behemoth
[Systems Emerge from Complete Disorder, ugEXPLODE, 2003]
13. Orthrelm, OV
[Ov, Ipecac, 2005]
nasza playlista na last.fm
poniedziałek, 6 sierpnia 2007
mikrofony kontra kaniony #03 Grabieżcy kultury - złym monopolom na zgon
00. Mikrofony Kaniony, Ranne radio
[Mikrofony kaniony, demo, 1987]
01. Ruins, Classical Music Medley
[Mandala 2000: Live at the Kichijoji Mandala II, Tzadik, 2001]
02. Screamin' Jay Hawkins, I put a spell on you
[I put a spell on you, Collectables, 1994]
To się zdarza w najlepszym wypadku raz na dekadę. Ten utwór - pomimo że jest tylko piosenką - jest genialny. Nie ma w nim żadnych wizjonerskich struktur, połamańców, z prawdziwego zdarzenia konceptu muzycznego - jest tylko osobowość która ciągnie wszystko. Szaleńczy mesedż emocjonalny chwyta za serce pomimo całego jajcarstwa. Ciężko coś napisać o tej piosence, bo to co w niej najcenniejsze wibruje gdzieś pod skórą, i może kiedyś archeolodzy odkopią winyle Hawkinsa i będą umieli z miejsca to "coś" nazwać.
03. Nina Simone, I put a spell on you
[Bittersweet: the very best of Nina Simone, Verve, 1994]
Polecam zarknąć tu, na nieco starsze wykonanie tego utworu - młodsze od oryginału o dekadę. Na bazie tego nagrania mógłbym polenizować co do kierunku w jakim poszły wszystkie kolejne interpretacje przeboju Hawkinsa (jest ich co najmniej 38). Puszczam Ninę Simone, gdyż to wykonanie wydaje mi się kluczowe dla późniejszych popwych coverów (jak np. Joe Cockera). Ten kawałek wypaczono, sprofanowano w nim to co niepowtarzalne na rzecz ckliwej balladki upychającej na siłę ironiczny tekst w ciasnej formule love songu. A ona wychodzi bokami! Nie wiedzą o tym ci którzy kojarzą I put a spell on you z tą właśnie panią, ale my wiemy gdyż obłąkańczy wzrok Hawkinsa i kopcąca papierosa czaszka jego laski o imieniu Henry znaczą dla nas więcej niż jeszcze jedno złamane serce, w jeszcze jednej miłosnej piosence. Podobnie nie na miejscu wydaje się być ostentacyjna wirtuozeria obecnych i byłych wykonawców (polecam przejrzeć you tube'a) wliczając w to samą Ninę, nawet jeśli nagranie video z 1968 ma w sobie pewien czar (wydobyty jednak na drodze redukcji i reinterpretacji tego co zostało).
Po latach zespół Sonique stworzy wersję taneczną I put a spell on you samplując głos Niny wypaczając pierwowzór raz jeszcze choć pozostając w tej samej melancholijnej aurze jaką wokół siebie wytwarzała Nina. Nie biję tutaj do samej idei zmieniania kontekstu utworu, a jedynie poddaję w wątpliwość "rozwój" tego kawałka na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat - ukradziony, obdarty ze skóry, spreparowany, wreszcie wszyty w nowy organizm posiłkując się strzępami pra-organów lecz już z nowym bijącym rytmie housu sercem. Ludzie najwidoczniej usłyszą i tak to co chcą usłyszeć.
04. Diamanda Galas, I put a spell on you
[the Singer, Mute U.S., 1992]
Diamanda postanowiła natomiast powrócić do korzeni - akcentując raczej ten dziki, voodoo duch piosenki Screamin' Jay'a. To z jednej strony. Z drugiej strony potraktowała to zbyt serio, z właściwą sobie manierą, bez której niewiele w tej interpretacji pozostaje. Pozostaje usadzić ją na ławce rezerwowych wraz z Merylin Mensonem i innymi demonicznymi nawiedzeńcami i innymi dzielnie usiłującymi nadążyć za ekspresją Hawkinsa co również jest karkołomnym zadaniem.
05. Faun Fables, House Carpenter
[Transit Rider, Drag City, 2006]
06. The Ex, House Carpenter
[Mudbird Shivers, EX, 1996]
07. Clarence Ashley, House Carpenter
[V.A., Anthology of American Folk Music, Vol. 1, Smithsonian Folkways, 1952 (1930)]
08. Sun City Girls, The Shining Path
[Torch of the Mystics, Majorca, 1990]
09. Chumbawamba, Big Mouth Strikes again
[Jesus H Christ, Everyone's Stealing From Someone, 1992]
Ostentacyjna grabież dokonana na utworach: Anybody remember laugher? Roberta Planta, Big Mouth strikes Again the Smiths, To is a preposition - come is a verb Lenny'ego Bruce'a, oraz It's a sin Pet Shop Boys. W piosenkarstwie Chumbawamby kradzież może przyjmować różnorakie formy, od wykradzionego riffu, umieszczonego w zgoła innym - niżby sobie tego życzył pra-autor - kontekście, przez zacytowanie lini melodycznej lub tekstu czyjejś piosenki (jak np. Wating Room Fugazi), wreszcie przez wykonaniu piosenki w całości przez zespół lub sampler - z niewielkimi modyfikacjami lub dodatkami. Album Jesus H Christ nigdy się w overgroundzie nie ukazał, i to nie dlatego że nie chciał. Chumbawamba w owym czasie dawno już zawiesiła wiarę w podziemie. Ten album wyszedł w formie DIYowej płyty winylowej gdyż "oficjalnego" wydawnictwa wyraźnie nie życzyli sobie w przeważającej większości splagiatowani tutaj twórcy. Grupa zgodnie z mottem z okładki: Everybody stills form somebody naprężyła granicę cierpliwości praw autorskich do "głupiego uśmiechu". Uśmiech ten jest im właśnie wymierzony - cała płyta bowiem kręci się wokół tematyki własności intelektualnej, autorkich praw majątkowych otd...Dla pop-erudytów słuchanie tej płyty (jak i / a zwłaszcza innych wydawnictw Chumby) może być zajmującą łamigłówką, pozostałym pozostaje usiłować odnaleźć w ich (?) twórczości coś dla siebie, są oni przeto bardziej niż wartościowymą grupą muzyczną - kolektywem ds. podejmowania kontrowersyjnych tematów i odważnych jak na showbuisness kroków (coś jak John Cage i jego muzyczne manifesty, prowokacje koncentrujące się jednak na warstwie muzycznej, podczas gdy Chumba bierze na warsztat chore zasady showbuisnessu). Czapki z głów i zatkać uszy!
10. Captain Beefheart and the Magic Band, Steal Softly Thru Snow
[Trout Mask Replica, Straight, 1969]
11. Eugene Chadbourne & Jimmy Carl Black, Steal Softly Through Sunshine
[Pachuco Cadaver, Fine Ant, 1995]
12. Naked City (John Zorn), You will be shot
[Naked City, Elektra/Nonesuch, 1989]
Nakied City - zwłaszcza we wczesnym okresie, z autorskiej jeszcze płyty Johna Zorna - było żywym samplerem, odtwarzającym w dowolnym porządku logicznym dowolne konwencje muzyczne. Nawet jeśli trudno wskazać pojedyńczych "prawowitych właścicieli" konkretnych gatunków muzycznych, utwory takie jak You will be shot, czy ekstremalny w żonglerce Speed Freaks to radosna grabież dokonana na muzyce rozrywkowej zeszłego wieku. Imponującą zaś pozostaje erudycja i wirtuozeria wykonawców w tym jednym wielkim muzycznym żarcie.
13. Weasel Walter, Live & Let Die
[karaoke show, CD-R, 2003]
14. Weasel Walter, Live & Let Die
[karaoke show, CD-R, 2003]
15. Weasel Walter, Live & Let Die
[karaoke show, CD-R, 2003]
16. Skeleton Crew, the Washington Post
[Learn to Talk, Rift, 1984]
Przykład dekonstrukcji muzycznej dokonanej tym razem nie w duchu sadyzmu (względem utworu, jak powyżej) a samej dekonstrukcji, coś jak rozcinanie żaby aby nauczyć się co kryje w sobie jej obślizłe zielone ciałko. Operacja odbyła się na jednym z klasycznych marszy autorstwa "króla marszów" Johna Philipa Sousy. Na stole operacyjnym znalazł się magnetofon szpulowy z odpowiednio manipulowaną taśmą oraz zredukowana do minimum perkusja.
17. Fleetwood Mac, The Green Manalishi
[Live at the Boston Tea Party, Pt. 1: February 1970, Original Masters, 1970]
18. Corrosion of Conformity, Green Manalishi
[Eye For An Eye, No Core, 1983]
19. Melvins, The Green Manalishi (With the Two Pronged Crown)
[The Maggot, Ipecac, 1999]
20. Jazkamer, Friends Of Satan
[Metal Music Machine, Smalltown Supernoise, 2006]
21. Bob Ostertag, Tongue Tied
[Say No More, RecRec, 1993] [Say No More in Person, Transit, 1994]
[Verbatim, Rastascan, 1996] [Verbatim Flesh & Blood, Rastascan, 2000]
W rzeczywistości poleciał jeden kawałek, ale zostawiam okładki i tytuły wszystkich kolejno płyt z serii Say No More jako że to kolejny przykład w którym liczy się całościowy koncept, choć w tym wypadku wcale nie bardziej od muzyki. Pokrótce: wpierw były niezależne improwizacje Philla Mintona (głos), Marka Dressera (kontrabas) oraz perkusistów Joey'a Barona i Gerrego Mamingway'a. Wykonane zostały bez żadnych wskazówek ze strony Ostertaga. Po zakończeniu nagrań taśmy lądowały w nerwowo przebierających palcami, zniecierpliwionych dłoniach Ostertaga, któremu pozwolono zniweczyć całą pracę improwizatorską muzyków, pochlastać ją wedle własnego widzimisię (to się chyba teraz nazywa "komponowaniem") i wydać. Tak powstała pierwsza płyta z cyklu i ten właśnie utwór - Tongue Tied. A żeby pra-twórcom - w tym wypadku improwizatorom - było jeszcze trudniej zaakceptować tę "profanację", to właśnie oni musieli się później nauczyć - z pełnym szacunkiem dla szczegółu ale i wyczuciem improwizacji (gdzie powinna się znaleźć a gdzie nie) - cudacznych kompozycji inicjatora całego projektu. Oba utwory z pierwszej płyty wykonano na żywo, zarejestrowano i wydano. To właśnie nagranie posłużyło za kanwę kolejnej , już trzeciej po koncertowym wykonaniu Say No More i Tongue Tied płyty pod tytułem Verbatim. Blisko godzinna kompozycja jest znacznie bardziej przestrzenna, trudno aby nie uruchamiała się przy niej wyobraźnia (to tak a propos ostatniej audycji). Logicznym następstwem tego wydawnictwa jest występ - znów tej samej - grupy Say No More na żywo, rejestracja materiału i publikacja. Gdyby Ostertag przymierał z głodu, właściwie mógłby spokojnie ciągnąć ten projekt (kolejne osiem lat!) wydając na przemian swoje samplerskie kompozycje i koncerty zespołu, dopóki ktoś rzeczywiście nie powiedziałby sakramentalnego "No More", poprzestał jednak na czterech płytach i udowodnił tym samym wystarczająco wymownie, że ideał przy tworzeniu dzieła to mit, gdyż wszystko można nieskończenie przetwarzać, a monopol autorski to barykada dla kultury. Jak zwykle przełomowy głoś w kwestii praw autorskich i pochodnych temu tematów zabrały sample - i nie powinno to nikogo dziwić.
nasza playlista na last.fm
[Mikrofony kaniony, demo, 1987]
01. Ruins, Classical Music Medley
[Mandala 2000: Live at the Kichijoji Mandala II, Tzadik, 2001]
02. Screamin' Jay Hawkins, I put a spell on you
[I put a spell on you, Collectables, 1994]
To się zdarza w najlepszym wypadku raz na dekadę. Ten utwór - pomimo że jest tylko piosenką - jest genialny. Nie ma w nim żadnych wizjonerskich struktur, połamańców, z prawdziwego zdarzenia konceptu muzycznego - jest tylko osobowość która ciągnie wszystko. Szaleńczy mesedż emocjonalny chwyta za serce pomimo całego jajcarstwa. Ciężko coś napisać o tej piosence, bo to co w niej najcenniejsze wibruje gdzieś pod skórą, i może kiedyś archeolodzy odkopią winyle Hawkinsa i będą umieli z miejsca to "coś" nazwać.
03. Nina Simone, I put a spell on you
[Bittersweet: the very best of Nina Simone, Verve, 1994]
Polecam zarknąć tu, na nieco starsze wykonanie tego utworu - młodsze od oryginału o dekadę. Na bazie tego nagrania mógłbym polenizować co do kierunku w jakim poszły wszystkie kolejne interpretacje przeboju Hawkinsa (jest ich co najmniej 38). Puszczam Ninę Simone, gdyż to wykonanie wydaje mi się kluczowe dla późniejszych popwych coverów (jak np. Joe Cockera). Ten kawałek wypaczono, sprofanowano w nim to co niepowtarzalne na rzecz ckliwej balladki upychającej na siłę ironiczny tekst w ciasnej formule love songu. A ona wychodzi bokami! Nie wiedzą o tym ci którzy kojarzą I put a spell on you z tą właśnie panią, ale my wiemy gdyż obłąkańczy wzrok Hawkinsa i kopcąca papierosa czaszka jego laski o imieniu Henry znaczą dla nas więcej niż jeszcze jedno złamane serce, w jeszcze jednej miłosnej piosence. Podobnie nie na miejscu wydaje się być ostentacyjna wirtuozeria obecnych i byłych wykonawców (polecam przejrzeć you tube'a) wliczając w to samą Ninę, nawet jeśli nagranie video z 1968 ma w sobie pewien czar (wydobyty jednak na drodze redukcji i reinterpretacji tego co zostało).
Po latach zespół Sonique stworzy wersję taneczną I put a spell on you samplując głos Niny wypaczając pierwowzór raz jeszcze choć pozostając w tej samej melancholijnej aurze jaką wokół siebie wytwarzała Nina. Nie biję tutaj do samej idei zmieniania kontekstu utworu, a jedynie poddaję w wątpliwość "rozwój" tego kawałka na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat - ukradziony, obdarty ze skóry, spreparowany, wreszcie wszyty w nowy organizm posiłkując się strzępami pra-organów lecz już z nowym bijącym rytmie housu sercem. Ludzie najwidoczniej usłyszą i tak to co chcą usłyszeć.
04. Diamanda Galas, I put a spell on you
[the Singer, Mute U.S., 1992]
Diamanda postanowiła natomiast powrócić do korzeni - akcentując raczej ten dziki, voodoo duch piosenki Screamin' Jay'a. To z jednej strony. Z drugiej strony potraktowała to zbyt serio, z właściwą sobie manierą, bez której niewiele w tej interpretacji pozostaje. Pozostaje usadzić ją na ławce rezerwowych wraz z Merylin Mensonem i innymi demonicznymi nawiedzeńcami i innymi dzielnie usiłującymi nadążyć za ekspresją Hawkinsa co również jest karkołomnym zadaniem.
05. Faun Fables, House Carpenter
[Transit Rider, Drag City, 2006]
06. The Ex, House Carpenter
[Mudbird Shivers, EX, 1996]
07. Clarence Ashley, House Carpenter
[V.A., Anthology of American Folk Music, Vol. 1, Smithsonian Folkways, 1952 (1930)]
08. Sun City Girls, The Shining Path
[Torch of the Mystics, Majorca, 1990]
09. Chumbawamba, Big Mouth Strikes again
[Jesus H Christ, Everyone's Stealing From Someone, 1992]
Ostentacyjna grabież dokonana na utworach: Anybody remember laugher? Roberta Planta, Big Mouth strikes Again the Smiths, To is a preposition - come is a verb Lenny'ego Bruce'a, oraz It's a sin Pet Shop Boys. W piosenkarstwie Chumbawamby kradzież może przyjmować różnorakie formy, od wykradzionego riffu, umieszczonego w zgoła innym - niżby sobie tego życzył pra-autor - kontekście, przez zacytowanie lini melodycznej lub tekstu czyjejś piosenki (jak np. Wating Room Fugazi), wreszcie przez wykonaniu piosenki w całości przez zespół lub sampler - z niewielkimi modyfikacjami lub dodatkami. Album Jesus H Christ nigdy się w overgroundzie nie ukazał, i to nie dlatego że nie chciał. Chumbawamba w owym czasie dawno już zawiesiła wiarę w podziemie. Ten album wyszedł w formie DIYowej płyty winylowej gdyż "oficjalnego" wydawnictwa wyraźnie nie życzyli sobie w przeważającej większości splagiatowani tutaj twórcy. Grupa zgodnie z mottem z okładki: Everybody stills form somebody naprężyła granicę cierpliwości praw autorskich do "głupiego uśmiechu". Uśmiech ten jest im właśnie wymierzony - cała płyta bowiem kręci się wokół tematyki własności intelektualnej, autorkich praw majątkowych otd...Dla pop-erudytów słuchanie tej płyty (jak i / a zwłaszcza innych wydawnictw Chumby) może być zajmującą łamigłówką, pozostałym pozostaje usiłować odnaleźć w ich (?) twórczości coś dla siebie, są oni przeto bardziej niż wartościowymą grupą muzyczną - kolektywem ds. podejmowania kontrowersyjnych tematów i odważnych jak na showbuisness kroków (coś jak John Cage i jego muzyczne manifesty, prowokacje koncentrujące się jednak na warstwie muzycznej, podczas gdy Chumba bierze na warsztat chore zasady showbuisnessu). Czapki z głów i zatkać uszy!
10. Captain Beefheart and the Magic Band, Steal Softly Thru Snow
[Trout Mask Replica, Straight, 1969]
11. Eugene Chadbourne & Jimmy Carl Black, Steal Softly Through Sunshine
[Pachuco Cadaver, Fine Ant, 1995]
12. Naked City (John Zorn), You will be shot
[Naked City, Elektra/Nonesuch, 1989]
Nakied City - zwłaszcza we wczesnym okresie, z autorskiej jeszcze płyty Johna Zorna - było żywym samplerem, odtwarzającym w dowolnym porządku logicznym dowolne konwencje muzyczne. Nawet jeśli trudno wskazać pojedyńczych "prawowitych właścicieli" konkretnych gatunków muzycznych, utwory takie jak You will be shot, czy ekstremalny w żonglerce Speed Freaks to radosna grabież dokonana na muzyce rozrywkowej zeszłego wieku. Imponującą zaś pozostaje erudycja i wirtuozeria wykonawców w tym jednym wielkim muzycznym żarcie.
13. Weasel Walter, Live & Let Die
[karaoke show, CD-R, 2003]
14. Weasel Walter, Live & Let Die
[karaoke show, CD-R, 2003]
15. Weasel Walter, Live & Let Die
[karaoke show, CD-R, 2003]
16. Skeleton Crew, the Washington Post
[Learn to Talk, Rift, 1984]
Przykład dekonstrukcji muzycznej dokonanej tym razem nie w duchu sadyzmu (względem utworu, jak powyżej) a samej dekonstrukcji, coś jak rozcinanie żaby aby nauczyć się co kryje w sobie jej obślizłe zielone ciałko. Operacja odbyła się na jednym z klasycznych marszy autorstwa "króla marszów" Johna Philipa Sousy. Na stole operacyjnym znalazł się magnetofon szpulowy z odpowiednio manipulowaną taśmą oraz zredukowana do minimum perkusja.
17. Fleetwood Mac, The Green Manalishi
[Live at the Boston Tea Party, Pt. 1: February 1970, Original Masters, 1970]
18. Corrosion of Conformity, Green Manalishi
[Eye For An Eye, No Core, 1983]
19. Melvins, The Green Manalishi (With the Two Pronged Crown)
[The Maggot, Ipecac, 1999]
20. Jazkamer, Friends Of Satan
[Metal Music Machine, Smalltown Supernoise, 2006]
21. Bob Ostertag, Tongue Tied
[Say No More, RecRec, 1993] [Say No More in Person, Transit, 1994]
[Verbatim, Rastascan, 1996] [Verbatim Flesh & Blood, Rastascan, 2000]
W rzeczywistości poleciał jeden kawałek, ale zostawiam okładki i tytuły wszystkich kolejno płyt z serii Say No More jako że to kolejny przykład w którym liczy się całościowy koncept, choć w tym wypadku wcale nie bardziej od muzyki. Pokrótce: wpierw były niezależne improwizacje Philla Mintona (głos), Marka Dressera (kontrabas) oraz perkusistów Joey'a Barona i Gerrego Mamingway'a. Wykonane zostały bez żadnych wskazówek ze strony Ostertaga. Po zakończeniu nagrań taśmy lądowały w nerwowo przebierających palcami, zniecierpliwionych dłoniach Ostertaga, któremu pozwolono zniweczyć całą pracę improwizatorską muzyków, pochlastać ją wedle własnego widzimisię (to się chyba teraz nazywa "komponowaniem") i wydać. Tak powstała pierwsza płyta z cyklu i ten właśnie utwór - Tongue Tied. A żeby pra-twórcom - w tym wypadku improwizatorom - było jeszcze trudniej zaakceptować tę "profanację", to właśnie oni musieli się później nauczyć - z pełnym szacunkiem dla szczegółu ale i wyczuciem improwizacji (gdzie powinna się znaleźć a gdzie nie) - cudacznych kompozycji inicjatora całego projektu. Oba utwory z pierwszej płyty wykonano na żywo, zarejestrowano i wydano. To właśnie nagranie posłużyło za kanwę kolejnej , już trzeciej po koncertowym wykonaniu Say No More i Tongue Tied płyty pod tytułem Verbatim. Blisko godzinna kompozycja jest znacznie bardziej przestrzenna, trudno aby nie uruchamiała się przy niej wyobraźnia (to tak a propos ostatniej audycji). Logicznym następstwem tego wydawnictwa jest występ - znów tej samej - grupy Say No More na żywo, rejestracja materiału i publikacja. Gdyby Ostertag przymierał z głodu, właściwie mógłby spokojnie ciągnąć ten projekt (kolejne osiem lat!) wydając na przemian swoje samplerskie kompozycje i koncerty zespołu, dopóki ktoś rzeczywiście nie powiedziałby sakramentalnego "No More", poprzestał jednak na czterech płytach i udowodnił tym samym wystarczająco wymownie, że ideał przy tworzeniu dzieła to mit, gdyż wszystko można nieskończenie przetwarzać, a monopol autorski to barykada dla kultury. Jak zwykle przełomowy głoś w kwestii praw autorskich i pochodnych temu tematów zabrały sample - i nie powinno to nikogo dziwić.
nasza playlista na last.fm
Subskrybuj:
Posty (Atom)