środa, 11 lipca 2007
mikrofony kontra kaniony #01 A gdyby tak...punk i jazz?
01. Mikrofony Kaniony, Ranne radio
[Mikrofony kaniony, demo, 1987]Ta grupa to był ewenement, i nie ważne jak grali i czy w ogóle umieli grać. Nieistotnym jest nawet że goszczą na playlistach nas obu rzadziej niż rzadko, ponieważ sam fakt zaistnienia tej grupy ma dla nas wymiar symboliczny. Polscy punkowcy porywający się z motyką na słońce, trafnie określeni jako taki "Chyła, tylko na punkowo". Punkowy brud w konfrontacji z unikalną atmosferą jaką niosą te dźwięki i absurdalne treści. Mikrofony Kaniony to nasz patron, zaś Ranne Radio niech pozostanie hymnem audycji.
02. Ornette Coleman The Quartet & Prime Time, Peace Warriors
[In All Languages, Caravan Of Dreams, 1987]Muzyka Ornette Colemana z lat 70-tych kusi, aby dokonywać analogii wiążących
ją z punk-rockiem. Pulsujące jednym głosem melodie i rytmy symultanicznych
improwizacji ("nobody solos, everybody solos", jak Coleman określał w prosty
sposób swoją ideę muzyki harmolodycznej) swoim wyrazem zbliżały się bardziej
do estetyki tych odmian rocka, z których już niedaleko do punkowego sposobu
"myślenia" o muzyce. Dynamika i ekspresja, co tu owijać w bawełnę, po prostu
czad, łączy wydawało by się niespokrewnione: punk rock z nonszalanckim
podejściem do rzemiosła, schematycznymi, prostymi komponowanymi utworami
oraz jazz z natury wymagający muzycznego kunsztu, który niezbędny jest do
grania muzyki improwizowanej. Jakkolwiek by muzykę Colemana nazwać, "free
funk" jak robili to krytycy, czy "free punk" co my tu sobie okazjonalnie i
nonszalancko ukuliśmy na potrzeby tej audycji, jedno jest pewne, że potrafi
porwać punkowe muzyczne dusze.
03. John Zorn, Peace Warriors
[Spy Vs. Spy: The Music Of Ornette Coleman, Nonesuch, 1988]Czyli pryszczaty Johnny Zorn w koszulce Minor Threat, podżegający dobrze zapowiadających się instrumentalistów do uprawiania kompletnej straty czasu - hard-core'owych przeróbek standardów Ornette Colemana. Instrukcje: grać możliwie najszybciej, najmocniej, improwizacja bez kompromisów, rozpoczęta tu i teraz. Czemu to puszczamy? Bo to taki jazz zdeprawowany punkiem, może i profanacja ale co nas to....
04. Dog Faced Hermans, Peace Warriors[Hum Of Life, Konkurrel, 1993]Jakkolwiek w dyskografii DFH dużo łatwiej wychwytywać konotacje folkowe zanurzone w noise-punkowym sosie, ten najbardziej przebojowy album w historii grupy kończy ....no właśnie... cover? przeróbka? Chyba jednak dość swobodna wariacja wokół motywu Colemana, wciśnięta w ramy sympatycznie zakomponowanego połamańca, obskrobanego z improwizacji do cna niemalże. Dlaczego to puszczamy? 1. Bo połowa redakcji tej audycji kocha DFH; 2. Bo to taki bądź co bądź punk natchniony jazzem. Może to i profanacja, ale co nas to...
05. James Chance & The Contortions, Bedroom Athlete
[Buy, Ze Records, 1979]Najbardziej znamienny przykład koligacji punkowo-jazzowych jeśli chodzi o
najwcześniejsze z tych najambitniejszych. James Chance, "biały James Brown",
swoje doświadczenia, które wyniósł z gry w free-jazzowym big bandzie,
wykorzystał w dzikim projekcie, którego punkowa, ale i zniekształcona
destrukcyjnym no-wave’owym duchem ekspresja, każe nam się zastanowić nad
jednym. Dlaczego "punkowo-jazzowe" czy "punkowo-jazzowe"
przedsięwzięcia tak często kojarzą się z funkiem? Począwszy od
zaprezentowanego już Colemana, rzeczonego Jamesa Chance'a, przez
Minutemen po wiele innych. Myślę, że jednym z powodów jest uwięzienie sekcji
rytmicznych w rygorach prostej rockowej gry - nigdy nie będzie ona
przypominać rozimprowizowanego jazzu lecz raczej właśnie dynamiczny funk.
06. The Lounge Lizards, Wangling[The Lounge Lizards, Editions EG, 1981]Słyszany już na wielu prywatkach, po tysiąckroć odtwarzany tam
najpopularniejszy i najbardziej "przebojowy" przykład czegoś, co krytycy
chętnie określali punk-jazzem, a sam Lourie "fake-jazzem". Siehan skłania się
ku drugiemu określeniu. Zakłada bowiem, ze odbiorca nie słuchający jazzu,
kompletnie z nim nieusłuchany, kojarzący go raczej w prosty sposób z
określonym instrumentarium, nieobecnością warstwy wokalnej, czy pulsującym
rytmem, słysząc Lounge Lizards, Saccharine Trust czy np. Universal Congress Off,
słyszy "jazz", mimo, ze sa to utwory komponowane, improwizacja jest w nich
ograniczona. lub wcale jej nie ma, sami zaś muzycy szkolili sie na punkowym
podwórku.
07. MX-80 Sound, Till Death Do Us Part
[Big Hits-Hard Pop For The Hoosiers, Gulcher Records,1977]Siehan bardzo lubi MX-80 Sound. To obok Debris czy Simply Saucer jeden z
najambitniejszych przykładów proto-punka i to z tak wielkimi ambicjami, że przez niektórych
nazywanego wręcz z przesadą art-punkiem. Jedną z inspiracji dla tych muzyków
był oczywiście ambitny jazz, choć jego elementy pojawiają się w ograniczonym
zakresie (prymitywne sekcje dęte, bardziej pulsujący rytm czy zbiorowe
generowanie hałasu udającego improwizacje) i chyba miały być właśnie tylko
ambitne. Kuba się pyta: dlaczego punkowe zespoly zainspirowane jazzem
zamiast dokonywać swobodnej improwizacji tworzą po tysiąckroć
przkomponowane kawałki, mocno ustrukturyzowane, karkołomne w zmianach
tempa i melodyki? To zdaniem Siehana wynik połączenia braku umiejętności
(które jednak trzeba mieć o wiele większe żeby móc improwizowac) i odbierania
muzyki jazzowej jako bardzo proteuszowej z natury: skomplikowanej, nieprzewidzialnej, zmiennej i
ustruktyryzowanej.
08. Debile Menthol, Bout De Mou
[Battre Campagne, RecRec Music, 1984]
09. The Muffins, Horsebones[185, Random Radar Records, 1981]
10. Larsen Rupin, A Ban
[A Ban, AYYAA, 1991]
Jednym z przyjemniejszych przykładów efektu połączenia inspiracji punkowych i jazzowych są dla Siehana przedsięwzięcia z szeroko pojętego ruchu RIO, jakie miały miejsce w latach 80-tych i 70-tych. Do doświadczeń takich zespołów jak Soft Maschine czy Gong, tworzących kilkudzięsięciominutowe rockowo-jazzowe tasiemce, punk-rock wniósł wiele ożywczego ducha. Zaczęły się pojawiać krótkie i czadowe formy, a muzycy zdjęli koturny, nabierając więcej dystansu do siebie i swojej muzyki. Niezwykle oryginalne przedsięwzięcia miały miejsce we obszarze frankofońskim np. Etron Fou Leloublan z Francji, czy prezentowane tu Debile Menhol ze Szwajcarii. Ulubionym zespołem Siehana zdecydowanie jest jednak amarykańskie Muffins, którego przemiana pomiędzy albumem "Manna" z końca lat 70-tych, a "185" z początku 80-tych jest najlepszym przykładem tego zjawiska, które Siehan próbuje tu nazwać, jak również zmiany uczesania z długich piór na krótkie włosy. Larsen Rupin to zaś punkowcy ze Szwajcarii zainspirowani rzeczonym nurtem RIO, do tego stopnia, że z powodzeniem zrezygnowali z gitar.
11. MinuteFlag, Candy Rush
[MinuteFlag, SST Records, 1986]Czy punkowcy w ogóle potrafią improwizowac? Niestety mało Siehanowi jest znanych przykładów przedsięwzięć, które według niego zakończyły się powodzeniem. Z pewnością odniosła takie legendarna sesja dwóch gigantów SST Records: Minutmen i Black Flag. W sumie przypadkowe nagranie nastąpiło zaraz przed rozpadem Black Flag i tragiczną śmiercią D. Boona z Minutmen. Można więc z dużą przesadą powiedzieć, że jest to pewnego rodzaju "testament" obu zespołów. Mamy tu prawdziwą improwizację, z wieloma instumentami, także dęciakami, coś co naprawdę można by nazwać "free-punkiem". Gwarancją jej "jakości" były umiejętności muzyków i ich niezwykła inwencja. Z czasem okazało się, że Greg Ginn czy Mike Watt na stałe przywiązali się do jazzowych inspiracji, niech za przykład świadczą takie przedsięwzięcia jak Gone, Banynan, Dos, czy projekty Johnego Baizy z Saccharine Trust.
12. Mexican Power Authority, Exoskeletune,
[I Just Want It To Be Easy, ]Celowo nie puściliśmy Naked City, żeby za dużo Zorna nie było (i tak jest już o jednego za dużo). Przedstawiamy zatem takie "punkowe Naked City". O ile skład nowojorskich kabotynów stanowiła śmietanka akademickich awangardoców, o tyle MPA to uzdolnieni punkowcy unoszący duch Kapitana Wołowego Serca nad wszystkimi konwencjami rocka jakie im się nawiną między struny. I tu efektywną okazuje się technika cut and paste. Dlaczego to puszczamy? Bo lubimy Jasona - wokalistę grupy, a poza tym to kawał pożywnych kalorii muzycznych przy minimalnej dawce posiłku.
13. Sun City Girls, Rappin' Head
14. Sun City Girls, Rubber Stamp Icons
15. Sun City Girls, Vomiting Diamonds
[Sun City Girls, Placebo Records, 1984]O nietuzinkowym trio Sun City Girls można by zrobić nie jedną, ale kilka audycji, to zespół który ma wiele twarzy i wcieleń, a jego dyskografia jest przeogromna. Jedno jest pewne - zaczynali od punk-rocka, jeszcze pod nazwą Paris 1942 grając z perkusistą Velvet Underground, a już na pierwszej, prezentowanej tu płycie, jedną z kluczowych inspiracji był dla nich jazz. Znowu umięjetności i wyobraźnia muzyczna pozwoliła punkowym z ducha muzykom dokonać czegoś niezwykłego.
16. Otomo Yoshihide's New Jazz Orchestra, Gazzelloni[Out to Lunch, Doubtmusic, 2005]Siehana ulubiona płyta jazzowa ostatnich lat to po prostu odegranie jego ulubionej plyty jazzowaej wszechczasów - "Out of Lunch" Erica Dolphy'ego, tyle że na olbrzymi big band, a w przypadku utworu "Gazzelloni" z prawdziwym punkowym czadem. Biegać po ścianach!
17. The Flying Luttenbachers, The Critic Stomp
[Constructive Destruction, Quinnah/ugEXPLODE, 1994]
18. Weasel Walter, Discharge[Hott Mix #4: Punk Jazz, A Nonwave Production, 2007]Weasel Walter to prawdziwe punkowo-jazzowe zwierzę, coraz to kolejną plytą udowadniające sensowność łączenia tych gatunków. Jego punkowe korzenie, przerfiltrowane przez fascynację ekstrmealnymi odmianami metalu w połączeniu z jazzową edukacją i znajomościami ze znamienitościami awangardowej sceny jazzowej dały nam to co tygrysy lubią najbardziej. Bynamniej zimne gówienko w stylu Johna Zorna (którego, Weasel, jak wyczytał Kuba, bardzo nie lubi). O samoświadomości tego artysty niech świadczy tytuł ovedoubu "Punk Jazz", wydawanego w formie CD-Rów w ramach projektu A Nonwave Producion. Do różnych utworów free-jazzowych, począwszy od lat 60-tych, przez nowojorski-freejazz z lat 70-tych, kończąc na takich projektach jak Last Exit, Weasel Walter dogrywa sam partię perkusji, reinterpretując owe utwory w sposób, jakże by inaczej, punkowy.
19. Zu, Solar Anus[Igneo, Amanita, 2002]Jeden najdobitniejszych przykładów że coś takiego jak jazz-punk/punk-jazz nie tylko miało prawo ale i musiało zaistnieć. Pomost pomiędzy jazzem z wysokiej półki i estetyką jazz-core'ową (tak to się kiedyś określało), spóźniona konstrukcja dla tych co musieli płynąć na przełaj od NMN do Colemana. Wychowani na wspomnianych, poczęli wtłaczać ich energetyczną konwencję w tłusty, noise-rockowy jazz. A może na odwrót?
20. The Mass, We Enslaved Elves To Build Our Death Machine
[City of Dis,Crucial Blast ,2005 ]W odróżnieniu od Zu mamy tu przykład zupełnie nieudanego połączenia jazzu z post-punkowym hardcorem i trashem. Kapela pochodzi z Oakland i zapewnie mocno zainspirowana tamtejszymi legendami eklektycznego grania, jak np. Idiot Flesh, Mr. Bungle, Estradasphere czy Sleepytime Gorilla Museum, spróbowała sił w łączeniu czadowych rifów i rytmów z parcianymi sekcjami dętymi, co dało w efekcie coś na kształt muzycznego Frankensteina. Siehan puszcza to dla ostrzeżenia i dla prezentacji przykładu złego przykładu.
21. Vialka, La Proprete
[Tonight I Show You Fuck, Manufacture, 2002]Pierwsza płyta Vialki to zdecydowanie spuścizna po nieco już przewartościowanym Sabocie, i gdyby przedstawić cokolwiek późniejszego formacja ta właściwie nie miała by prawa się w tym poście znaleźć, ale się znalazła pomimo iż sam słynny duet z San Francisco postanowiliśmy sobie odpuścić - z różnych względów. Vialka jest jednym z przykładów kontynuatorów tradycji jazz-punkowej, i pomimo ich zdecydowanego obecnie ukierunkowania na folk w ich muzyce pozostaje ten sam duch, który poznać było można w kapelach z czasów kiedy etykietkę jazz-cośtam w kontekście kapel alternatywnych nadwyrężano.
22. Hissanol, Croggy to Nowhere
[Making of Him, Alternative Tentacles, 1998]A to tak aby uniknąć puszczenia NoMeansNo (które poszło i tak chwilę później). Duet rozproszony geograficznie w skład którego wchodził Andy Kerr z wspomnianej grupy. Projekt istniał jako swoisty "mail-music", energetyczna (o dziwo) acz syntetyczna co się rozumie samo przez się, muzyka korespondencyjna. Dużo tu jeszcze NMN, ale udziwnionego czasem do granic kuriozalności. My puszczamy nie najbardziej jazzowy kawałek, rozbujany jakimś takim Frankowo Sinatrowym kołysaniem.
23. Nomeansno, Bitch's Brew
(cover Milesa Davisa)
[One, Wrong Records, 2000]
"(..) Na jednej z pierwszych epek nagraliście Manic Depression Hendrixa, natomiast One nie sposób sobie wyobrazić bez Bitches Brew Milesa Davisa. Cholernie odważne było nagranie klasyka Milesa w rockowym trio z dopisanym tekstem. Jak do tego doszło?- Miałem tę płytę już w młodości, zaraz gdy się pojawiła. Byłem wtedy trochę za młody, żeby w pełni zrozumieć co się na niej dzieje - sprawiała mi przyjemność, ale teraz wiem, że jej nie rozumiałem. Potem, gdzieś w latach dziewięćdziesiątych kupiłem Bitches Brew Complete Sessions. Wiesz, płyt najchętniej słucham w piwnicy, która jest naszą salą prób, jest wyciszona i ma dobrą akustykę. I tam zostałem po prostu zmiażdżony przez tę muzykę, przez to jak wiele się w niej kryje, czego wcześniej chyba nie słyszałem. Istne piękno. Bitches Brew to niezwykła kompozycja, w której, co więcej, linia basu jest tak prosta. Początkowo dopisywanie tekstu do tego klasyka wydawało mi się nadużyciem. Jednak gdy nagrałem utwór samemu na czterośladzie i puściłem chłopakom z zespołu, postanowiliśmy spróbować. Dobrze ilustruje to nasze tworzenie muzyki - podoba nam się, więc nagrywamy.
Po czym się okazało, że Bitches Brew to utwór niemalże napisany z myślą o NoMeansNo, doskonale wpisujący się w album One.- Dzięki, też mam takie wrażenie. Jestem prawdziwym maniakiem Davisa, byłem naprawdę dumny i zadowolony z naszej interpretacji.
Czy kiedykolwiek graliście ten utwór na żywo?
- Kilka razy, ale zagranie piętnastominutowego utworu w środku naszego koncertu jest trudne. Szczególnie ciekawie było, gdy zagraliśmy go razem z naszymi przyjaciółmi z zespołu Zu. Ich saksofonista dołączył do nas i zagraliśmy Bitches Brew w kwartecie. "
PopUp Magazine Nr 18
nasza playlista na last.fm
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz